piątek, 1 lipca 2016

Kraina winem i pizzą płynąca



Bergamo - miasto położone w północnych Włoszech, u podnóży Alp, zaledwie 50 km od Mediolanu. Podzielone jest na dwie całkowicie odmienne części. Średniowieczna i położona na wzgórzu, pełna wąskich i tajemniczych uliczek Città Alta i jej zupełne przeciwieństwo, nowoczesna Citta Bassa.

Wiele razy jeszcze będziecie czytać, iż naszą podróż rozpoczęliśmy od przejazdu Polskim Busem do Berlina. Tak było i tym razem. Po 23 wysiedliśmy na przystanku Berlin-Schönefeld. Czekała nas nocka na lotnisku, której zdecydowanie nie wspominam dobrze. Metalowe ławeczki nie należą do najwygodniejszych... Pobudka po 4, oczekiwanie na lot i w końcu upragnione wejście do samolotu. Start o godzinie 7:05.



Internetowa odprawa przydzieliła nam miejsca awaryjne, więc przed startem dostaliśmy dodatkowe instrukcje bezpieczeństwa od stewarda. Byłam tym szczęśliwcem siedzącym przy oknie, na którego barkach spocząłby obowiązek otwarcia drzwi ewakuacyjnych na skrzydłach samolotu w razie sytuacji awaryjnej.


Chmury i niebo, które przecinamy są czymś, co najbardziej lubię fotografować.



Ośnieżone szczyty Alp zdecydowanie zrobiły na mnie wrażenie. 



Po wylądowaniu udalismy się do galerii, na małe zakupy.


W znajdującym się wewnątrz sklepie spożywczym interesujący jest punkt, w którym można zakupić i skosztować wina. Ale czego innego spodziewać się po krainie tym czerwonym napojem płynącej.


Pizzaaa! Również jej nie mogło zabraknąć. Kosze aż się uginały od różnorakich jej rodzajów.


Osobiście zdecydowałam się na bułkę z oliwkami. Całkiem smaczna, jednak miejscami za sucha jak dla mnie.


Aby poruszać się bezproblemowo po mieście zakupiliśmy dobowy bilet na komunikację miejską, obejmujący dodatkowo dojazd z i do lotniska. Każde skasowanie wygryza nam kawałek biletu.


Wysiedliśmy na dworcu kolejowym.
Absolutnie zakochałam się we włoskim stylu. Detale, z jakimi wykonana jest każda najdrobniejsza rzecz robią wrażenie.


Czymś, co rzuciło mi się w oczy jest odmienna, potrójna sygnalizacja świetlna dla pieszych.


Widok z dołu na wzgórze - cel naszego spaceru.


Tak jak w Walencji, każde okno jest wyposażone w rolety, żaluzje czy okiennice. Jest tam mnóstwo kwiatów, zieleni, fontann, można odpocząć od upału.


Nie wiem jak jest w środku ich domów, ale patrząc od zewnątrz, każdy balkon czy podwórko jest idealnie wypielęgnowane. Nie spotkałam się z jakimiś ruinami, opuszczonymi  budynkami czy zaniedbanymi ogródkami.


Aby dostać się na wzgórze, można skorzystać z autobusu, wejść pieszo, bądź przejechać się Funikularem. My wybraliśmy tą ostatnią opcję. Przejazd trwa kilka minut, a widoki są genialne.





Wychodząc z kolejki od razu można zauważyć odmienny styl, jaki panuje na wzgórzu. Kamienne wąskie uliczki, gwar i mnóstwo małych sklepików i kawiarenek.



Na ulicach króluje pizza. Tu na zdjęciu z ośmiorniczkami. Nie, nie odważyłam się spróbować. Pizza z frytkami również do mnie nie przemówiła. 




Idąc prosto przed siebie dotarliśmy do Bergamo Alta czyli niewielkiego placu miejskiego.





Z placem graniczy Bazylika Santa Maria Maggiore. Przepiękny kościół wybudowany między XII a XIV wiekiem oraz Capella Colleoni czyli mauzoleum rodu Colleoni.






Dalsze zagłębianie się uliczkami pozwoliło nam dotrzeć do drugiej linii kolejki, która zawiozła nas na sam szczyt wzgórza San Wigilio.





Pogoda nam dopisała, więc widoczki były niesamowite.




Górna część miasta otoczona jest murem. Wiele wyrzeczeń kosztowało postawienie go. Jednym z elementów są 4 bramy - Świętego Augustyna, Świętego Jakuba, Świętego Aleksandra i Świętego Wawrzyńca – obecnie Giuseppe Garibaldiego. Jedna z nich poniżej.


Aby odpocząć od upału po kilku godzinach chodzenia zatrzymaliśmy się w parku miejskim. Dopiero jak z niego wychodziliśmy dostrzegłam, że w stawie pływają żółwie. Za swój dom wybrały go również czarne łabędzie.



O godzinie 15 rozpoczął się mecz Polska - Szwajcaria. My nie mieliśmy możliwości oglądania go, jednak przechadzając się włoskimi uliczkami można było domyślić się, komu kibicowali.


Wracając na lotnisko i przygotowując się powoli do boardingu okazało się, iż nasz samolot złapał opóźnienie, przez co i nasz lot został przesunięty o prawie godzinę.

Chwilkę przed stanięciem na schodkach uchwyciłam wznoszący się w powietrze samolot linii Ryanair.


W końcu, po 21 udało nam się wejść na pokład samolotu.


Złota godzina powoli się kończyła i niebo zasnuwały nocne chmury, jednak Słońcu jak widać to nie przeszkadzało.


Zdjecie powyżej robiłam o godzinie 21:30. Słońce chyba nie rozumie, że już na nie pora.


Na zdjęciu powyżej widać jak zbliżamy się do chmur burzowych, przez co lot był nieco niespokojny. 


Kolejny raz spotkałam się z tym, iż foliowe paczuszki pęcznieją w samolocie. Internet podpowiada, iż to przez różnicę ciśnień bądź nadchodzącą burzę. Ile w tym prawdy, nie wiem, jednak porównując poprzednie loty coś jest na rzeczy. 


Przez opóźnienie skrócił nam się czas oczekiwania na autobus powrotny, co było całkiem miłym zbiegiem okoliczności. Po całym dniu wrażeń i 4 h snu na lotnisku poprzedniej nocy spanie w autobusie było luksusem. Po godzinie 5 nad ranem byliśmy ponownie we Wrocławiu.


Podsumowanie
Data wyjazdu: 24-26.05.2016r.
Koszty
- przejazd PB Wro-Berlin-Wro 22zł/os
- przelot SXF - BGY -SXF 26€/os ok 115zł
- bilet na komunikację miejską 5€/os 22zł
- jedzenie 10€/os ok 45zł

Koszt wyjazdu dla jednej osoby: 204zł
Ilość kilometrów: ok 2550
Koszt w przeliczeniu na kilometr: 8gr

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz